A gdy już wreszcie - jak zdarzyło się to ostatnio we Wrocławiu, gdzie spotkali się europejscy ministrowie finansów - zaczęto omawiać możliwość wprowadzenia (skądinąd bardzo nieśmiałej) odmiany podatku Tobina (rzecz jasna, nie wspominając otwarcie o genezie tego pomysłu) - to natychmiast usiłował to storpedować obecny na tym posiedzeniu „gość specjalny”, wysłannik prezydenta Obamy (a właściwie delegat Wall Street) - Timothy Geithner, szef amerykańskiego Departamentu Skarbu - nie tylko twardo mówiąc „nie” w imieniu swego kraju, ale wyrażając sprzeciw wobec wprowadzenia takiego podatku nawet na obszarze niektórych krajów Unii Europejskiej. I zapominając przy tym, że jest to terytorium - przynajmniej formalnie - od administracji waszyngtońskiej niezależne.
Dlatego z satysfakcją odnotowujemy, że 28 września 2011 Komisja Europejska przyjęła jednak propozycję wprowadzenia podatku od transakcji finansowych, ujętą w projekcie budżetu na lata 2014-20. KE zakłada, że wysokość tego podatku miałaby wynosić 0,1 % od handlu akcjami i obligacjami oraz zaledwie 0,01 % w odniesieniu do tzw. instrumentów pochodnych.
Zwłaszcza w przypadku tych drugich wartość ta wydaje się zdecydowanie zbyt niska by powstrzymać ich destrukcyjny wpływ na światowe finanse, a tym samym i całą gospodarkę. Przypomnijmy tu może, że wartość kontraktów obejmujących tzw. derywaty wynosi co najmniej około 300 bilionów USD, jest zatem pięciokrotnie większa od łącznej wartości globalnego produktu brutto, czyli rzeczywistego majątku wytwarzanego na całym świecie. Dane te oficjalnie podała w maju 2010 roku Sheila Bair, szefowa FDIC tj. agendy waszyngtońskiej administracji odpowiedzialnej za ubezpieczenie depozytów bankowych. Szokujące? To i tak bardzo ostrożne szacunki, a właściwie mocno zaniżone. Większość ekspertów ocenia bowiem wartość wszystkich papierów jakie powstały w ramach tego specyficznego procederu rynków finansowych na co najmniej dwa razy tyle.
Przyjmuje się, że wpływy z tytułu proponowanego przez KE podatku mogą przynosić rocznie od 30 do 55 miliardów euro rocznie. To stosunkowo niewiele, zważywszy, że w ciągu ostatnich trzech lat państwa Unii zapewniły sektorowi finansowemu pomoc i gwarancje w wysokości aż 4,6 biliona euro.
Podatek miałby obowiązywać w całej UE, a nie tylko w krajach należących do strefy euro. Co oznacza, że musi on zostać zaakceptowany przez wszystkie 27 krajów Unii. Będzie to bardzo trudno osiągnąć, ponieważ ostry sprzeciw zgłasza w tej sprawie Wielka Brytania. Nic dziwnego, skoro - o czym także nie wszyscy wiedzą - bankowość, ubezpieczenia i usługi finansowe stanowią największą część brytyjskiego PKB (76% w 2008 r.). Swoją drogą jest to doskonały przykład absurdalnej wręcz finansjeryzacji gospodarki.
Wielka Brytania może zablokować decyzję o podatku na poziomie UE, ponieważ wymaga ona jednomyślności w Radzie Europy. Może się to jednak okazać bezskuteczne, jeśli przedstawiciele Francji, Niemiec i pozostałych krajów strefy euro zdecydują się wprowadzić go wyłącznie w tej strefie.
Unia będzie starała się przekonać do swoich racji uczestników szczytu G-20 w Cannes w listopadzie b.r., co z pewnością spotka się z oporem niektórych krajów spoza UE. Musiałyby one jednak - chcąc nie chcąc - naliczać i uiszczać wspomniane powyżej stawki podatku, nawet gdyby tylko jedna ze stron dokonujących transakcji pochodziła z kraju, w którym podatek by obowiązywał.
Jak zwykle przy takich okazjach korporacyjne media próbują zastraszać opinię publiczną przy udziale tak samo jak i one „niezależnych” analityków perspektywą „ucieczki kapitału” z UE do USA bądź Chin. Jednak eksperci Komisji zasadnie utrzymują, że mogą się na to zdecydować jedynie „gracze” dokonujący niezwykle częstych transakcji o charakterze w gruncie rzeczy czysto spekulacyjnym, co nie tylko wpłynęłoby negatywnie na realną gospodarkę, ale mogłoby być wręcz czynnikiem stabilizującym. Taki właśnie zamysł przyświecał zresztą Jamesowi Tobinowi, gdy przed niemal czterdziestu laty jako pierwszy sformułował ideę takiego podatku.
Reasumując: propozycję Komisji Europejskiej uważamy za krok w dobrym kierunku. Szkoda, że zdecydowano się na to tak późno i w tak ograniczonym zakresie, dopiero w obliczu niezwykle poważnych zagrożeń. Tym niemniej uważamy, że inicjatywa ta zasługuje na poparcie i mamy nadzieję, że projekt ten zostanie wprowadzony. Jak jednak wspomnieliśmy, spotyka się on już teraz z gwałtownym sprzeciwem. Dlatego ważne jest by obywatele każdego z państw UE - także Polski - zdawali sobie sprawę, że opodatkowanie spekulacyjnych transakcji kapitałowych leży w naszym wspólnym dobrze pojętym interesie i może zapobiec dalszemu zaostrzaniu się kryzysu, spowodowanego przecież w głównej mierze przez nieodpowiedzialną deregulację rynków finansowych.
ATTAC Polska