Nadzieje Amerykanów idą w kierunku ustabilizowania sytuacji ekonomicznej w kraju i zażegnania kryzysu, mieszkańcy globu oczekują zmiany polityki USA wobec innych, zaniechanie działań agresywnych, wycofanie wojsk z wielu regionów, gdzie pod pozorem obrony demokracji trwa regularna wojna z siłami narodowymi.
Przy okazji każdego wyboru prezydenta USA pojawia się pytanie, kto rządzi w USA i co może rzeczywiście prezydent. Współczesne demokracje mają to do siebie, że decyzje państwowe są wynikiem kompromisu pomiędzy ugrupowaniami parlamentarnymi. Stany Zjednoczone ze swą specyfiką, że zwycięzca bierze wszystko, mają skomplikowany proces podejmowania decyzji. Wiadomo jedynie, że prezydent uruchamia start rakiet ofensywnych. Inne jego decyzje są efektem działania takich sił, jak Bank Rezerw Federalnych, kompleks zbrojeniowy, Izba Reprezentantów, Senat, Sąd Najwyższy i opinia Wall Street, wyrażająca interesy grupy najbogatszych Amerykanów.
Co uda się zrobić Barackowi Obamie, nie wiadomo. Ma on dziś na głowie przygotowanie programu wyjścia USA z kryzysu ekonomicznego i przygotowania Amerykanów do sytuacji, że nie są i nie będą już jedynym mocarstwem w jednobiegunowym świecie. Muszą się liczyć z działaniami innych: Unii Europejskiej, Rosji, Chin, Indii, Brazylii.
Nowy prezydent będzie musiał również uświadomić Amerykanom, że dobra naszego globu są ograniczone i ograniczać się oni muszą w perspektywie do światowego poziomu konsumpcji. Nie do zaakceptowania jest stan, że USA stanowiące kilka procent ludności świata zużywają 40 proc. zasobów surowców energetycznych.
Trudna rola przypada Barackowi Obamie, ciekawe czy będzie on chciał zrozumieć współczesny świat i prawa innych narodów do życia. Tak się układa, że dziś jedynie takie prawo mają w pojęciu Amerykanów oni sami i je najczęściej egzekwują siłą.