Przestałem się czarować. Konserwatyzm polski stał się zwyczajną konserwą. Prawicowość pojmowana jako pakiet swobód gospodarczych - stała się pochwałą rwactwa budżetowego, a w sferze ideo - pomyka za konserwą a'rebours. Byle na złość władcom.
Najśmieszniej na tym tle wychodzi lewicowość: w ekonomii zupełnie jawnie staje po stronie solo-przedsiębiorców, uciekając w obszar ideo i sprowadzając go do "rzeczpospolitej babskiej". Sprawiedliwość społeczna nie kojarzy się już lewicy z "tarczą antywyzyskową", ale ze swobodami obyczajowymi - ale tylko dla pań.
Ja swoją lewicowość nadal - na własną zgubę polityczną - lokuję w sferze podziału pracy i podziału dochodu z tej pracy. W sferze zaś samorządności lokalnych wspólnot zrzeszających się dobrowolnie, a nie pod butem drobiazgowego mega-państwa. Różnorodnych i szanujących swoją różnorodność.
Skoro lewica koniunkturalnie (antykaczyzm) przechodzi na pozycje roszczeniowe wobec "władzy", niekreatywne-niekonstruktywne-niepozytywwistyczne (co i tak jest atawizmem politycznym) - to mogłaby chociaż upomnieć się raz na jakiś czas o rosnący - szczególnie teraz - żywioł pozbawiony prawa do godnej pracy. Rosnący, wbrew racjom cywilizacyjnym, które coś przecież o postępie społecznym napomykają...?
Konsekwentnie nie dam się wrobić w rolę konia, który sam wkłada mordę w uzdę i nadstawia dupę pod baty, rżąc coś o wolnościach dziwacznych, bo chleba nikomu nie dających.
Nie tak widzę emancypację. A egzaltantów i innych zapaleńców pytam: skoro kaczyzm się sypie, to macie coś w zamian, czy tylko pochwałę "rynku", który w polskim wydaniu oznacza mega-monopole w biznesie i kulturze?
Jan Herman