W najbliższy weekend cały kraj będzie obchodził – jak co roku – kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Dzień w którym z tytułu nieodpowiedzialnej, tromtadrackiej, idiotycznej, a z punktu widzenia wojskowości – przestępczej, decyzji kierowniczych gremiów polskiego państwa podziemnego (personalnie – gen. Leopold Okulicki oraz w mniejszy stopniu - gen Tadeusz Bór-Komorowski) przed 77 laty rozpoczęła się zagłada miasta.
Kabotynizm od wielu lat ogarniający Polskę, święcący tu triumfy i przepełniający mentalność gremiów kierowniczych państwa, mainstreamu, mediów etc. polega na tym iż gloryfikuje się ludzi, którzy swą decyzją wydali wyrok na milionowe miasto w centrum Europy.
Trzeba było powiedzieć: >Zabraniam. Nie wolno robić powstania w Warszawie<.Mikołajczyk by się na to zżymał i dąsał, ale wreszcie by przystał”.
Gen. Marian Kukiel (Minister Obrony Narodowej rządzie londyńskim)
Podjęli ową decyzję z pobudek czysto abstrakcyjnych, z racji fobii i irracjonalnych przesłanek, niegodnych miana strategów, poważnych wodzów oraz polityków. Poza tym jak twierdzi wielu historyków i badaczy celowo dla realizacji tych planów wprowadzali wszystkich w błąd, przedstawiając nie rzeczywistą sytuację w przedmiocie poparcia tej idei przez zachodnich sojuszników oraz ewentualnej pomocy dla powstania po jego wybuchu.
Skutkiem panującego powszechnie, a wspominanego już, kabotyństwa jest fakt, iż nazwiska tych osób są gloryfikowane, stawiane na cokoły, figurują jako nazwy ulic, placów, skwerów i alei. Dlatego nazywam tę kulturę, tę predylekcje do odczytywania minionych dziejów, tę szkodliwą ze wszech miar manię czczenia klęsk, porażek, oczywistego brania w dupę (najczęściej z własnej winy gdyż nie liczy się przy podejmowaniu strategicznych dla kraju i społeczeństwa decyzji z realiami otaczającego świata) kulturą klęski, swoistym masochizmem narodowym, mentalnością cmentarną prowadzącą nadwiślańską zbiorowość od porażki do porażki. Toksyczna i zarażająca umysły i serca trucizną irracjonalizmu to obsesja. Wzmacniana przez również szkodliwą - demolującą tzw. >kolektywny umysł< Polek i Polaków, gloryfikującą >cmentarność< i pustą martyrologię – frazę o tzw. >zwycięstwach moralnych<. Nie liczących się z kosztami, efektami i dramatami.
Celnie istotę owych >zwycięstw moralnych< oddaje sentencja wypowiedziana przez Dobrego Wojaka Szwejka mówiąca, iż „zwycięzcą moralnym jest ten komu przeciwnik przetraci nogę”. Nic dodać nic ująć.
Ale nie o tych godnych sądu wojskowego, a nie gloryfikacji ludziach - pozycjonowanych przez współczesnych, intelektualnych judaszów (biblijne srebrniki traktuję jako personalne fumy i uprzedzenia, niegodne strategicznie patrzących na rzeczywistość wodzów i odpowiedzialnych, daleko-wzrocznych polityków) - politycznych troglodytach chcę tu napisać. Na ten temat wypowiedziano się tysięcy razy. Chcę przytoczyć jedynie dwa mało znane fakty z historii Francji.
Jest rok 1814. Koalicja anty-napoleońska naciera na Paryż. Napoleon zdecydowany jest stawiać opór w stolicy, ufortyfikować ją i walczyć. Marszałek Macdonald, jeden z jego zaufanych i oddanych mu żołnierzy, stary wiarus z wielu napoleońskich kampanii odmawia. „Nie możemy narażać Paryż na los Moskwy” - przypomina niedawny pobyt Francuzów z stolicy Rosji. „Nie boimy się śmierci, matki urodzą nowych żołnierzy ale co się stanie z Luwrem ,Sainte-Chapelle, Nôtre Dame ?”. Napoleon chciał odwołać się do armii. Inny marszałek, Ney – ten „najdzielniejszy z dzielnych” - przypomniał mu, iż armia jest zdyscyplinowana i „posłucha swoich dowódców”. A oni nie chcą – jak wszyscy Francuzi – unicestwienia Paryża i pamiątek swojej wielowiekowej historii. I nie tchórzostwo czy lęk nimi kierowały, ale odpowiedzialność, racjonalizm i realizm które nie zgadzały się na nihilizm poświecenia tylu wieków materialnej historii stolicy.
Drugi podobny wypadek miał miejsce w historii Francji rok po tym wydarzeniu, po bitwie pod Waterloo przegranej przez Napoleona. Pruski feldmarszałek Gebhardt von Blücher w zajętym przez koalicjantów Paryżu postanowił wysadzić symbol klęski Prusaków w wojnach napoleońskich, most Jeny na Sekwanie. Panujący wówczas z rekomendacji okupantów Ludwik XVIII Burbon, któremu kult Napoleona i Rewolucji Francuskiej był jak najdalszym ze zrozumiałych racji, zajechał na most królewską karetą i oświadczył feldmarszałkowi: „wysadzicie most ale ze mną”. Na pytanie Prusaka o przyczyny ochrony takich budowli będących niegodnymi królewskiej tradycji - z racji rewolucyjnej i post-napoleońskiej przeszłości – gruby Burbon miał odpowiedzieć: „Nic mi po symbolach bo nie o nie tu chodzi. Jako król Francji nie mogę pozwolić na niszczenie Paryża”.
Bo pojęcia honoru, bohaterstwa, dumy narodowej nie mają, nie mogą mieć w przypadku odpowiedzialnych za losy narodu i państwa polityków nieograniczonego i omnipotentnego znaczenia. Są one tylko i wyłącznie subiektywnymi mniemaniami, sądami, odczuciami. I nie znaczą tego samego jakby chcieli narodowi egzegeci historii oraz inkwizytorzy jej jedynie prawdziwej interpretacji.
Grając na najniższych i absolutnie zderacjonalizowanym odbiorze dziejów Polski, na niesłychanie tragicznych i smutnych, czysto egzystencjach zdawałoby się emocjach, owi macherzy od propagandy i manipulacji (z czysto utylitarnych i niskich pobudek) budują sobie i swoim chorym koncepcjom poparcie wśród najskrajniejszych środowisk. To przede wszystkim nacjonaliści różnych proweniencji, quasi-faszyści (jawni i ukryci) jakich pełno dziś w Polsce, ludzie opętani wizją jedynego i prawdziwego (wg ich mniemania) porządku, admiratorzy moralnych wizji czystości i etycznego sformatowania, kibole i pospolici chuligani dla których ów kult jest sceną dla szerzenia ich nienawiści, agresji, pogardy dla wszystkiego co inne. Absolutną degeneracją takiego sposobu myślenia i jego efekt są polscy skrajni nacjonaliści – pogrobowcy „Falangi” czy ONR-u – uczestniczący dziś w kulcie pamięci Powstania Warszawskiego, a pozdrawiający się „zamówieniem 5-ciu piw”.
Tego typu traumatyczne przeżycia i rocznice winno się czcić w zadumie, w ciszy, wzbudzających refleksje zamykające się w stwierdzeniu - NIGDY WIĘCEJ: ani takich wydarzeń, ani takich decyzji, a przede wszystkim – uwolnienia przestrzeni publicznej od takich polityków i decydentów o naszym losie. O współczesnym obliczu Pragi Czeskiej czy Paryża nie warto w kontekście tych rozważań wspominać. Kopia, duplikat, erzac - nawet najdokładniej i najstaranniej wykonane - są zawsze tylko kopią, duplikatem, erzacem pierwowzoru.
Radosław Czarnecki - Facebook 31.07.2021