Po kilkuletnich zmaganiach w Iraku przesunięcie się frontu walki NATO na wschód do Afganistanu nie jest popularne w społeczeństwach zachodnich, również w Polsce. Przeważa w opinii publicznej teza, że oczywiście z terroryzmem trzeba walczyć, ale przede wszystkim należy likwidować jego źródła, a nie skupiać się na skutkach. Tak się jednak składa, że ani w Iraku, ani w Afganistanie nie podjęto poważnych prób rozwiązania konfliktu metodami politycznymi, a także nie wdrożono na szeroką skale programów pomocowych, dających szansę na podniesienie poziomu cywilizacyjnego tych regionów.
Można przypuszczać, że wcześniejsze ograniczenie wydatków militarnych, nie rozpoczynanie działań na tak szeroką skalę i przesunięcie środków we wskazaną stronę dałoby niepomiernie lepsze efekty.
Przekonali się o tym, ale również po niewczasie, po kompromitujących kampaniach wojennych, zarówno Brytyjczycy (I Wojna Agańska 1838-1842), jak i Rosjanie (wojna 1979-1989). W latach wcześniejszych konfrontacja o wpływy na tych terenach dotyczyła Rosji i Wielkiej Brytanii. Dziś mamy do czynienia z szerszą paletą interesów, zarówno obejmujących państwa NATO (w tym szczególnie USA), jak też Rosję, Chiny i Indie. Afganistan, mimo, że zacofany cywilizacyjne, ma ogromne znaczenie strategiczne, zarówno w sensie komunikacyjnym, jak też surowcowym. Pełni on bez wątpienia rolę tzw. zwornika regionalnego.
Sadząc po wypowiedziach generała Skrzypczaka oraz nagłym wyjeździe do Afganistanu premiera, mamy do czynienia z symptomami buntu w armii. Zasadniczą jego przyczyną jest brak możliwości ekonomicznych kraju wyposażenia naszego korpusu w odpowiednie środki bojowe, co dawałoby minimum poczucia bezpieczeństwa obecnym tam żołnierzom. Jest być może tak, że ostatnia śmierć kapitana Daniela Ambrozińskiego, w wyobrażeniu naszych żołnierzy przelała przysłowiową „czarę goryczy”.
Kryzys widoczny w kraju, szczególnie mocno daje się w znaki budżetowi państwa. Cierpi na tym również armia. Widać dziś wyraźnie, że polityczne dyspozycje w ramach cywilnej kontroli nad armią nie dają odpowiednich skutków w niezbędnych środkach na zaopatrzenie militarne. Sadząc po kłopotach budżetu, ten stan będzie się pogłębiał. Zbliżające się do wysokości miliarda złotych środki (wg danych MON) na tegoroczną kampanię w Afganistanie są praktycznie nie do zaakceptowania, zarówno w ramach budżetu armii, która zrezygnowała z poboru i buduje zawodowy stan osobowy, jak i ze względu na napięte inne wydatki, szczególnie dotyczące sfery edukacji, zdrowia, spraw socjalnych, czy emerytur.
Patrząc z poziomu państwa na problem związany z wypowiedziami generała Skrzypczaka widzimy, że jest to problem rządu, jego priorytetów, aktywności, ale także zaniechań. Premier od początku chce być miły dla wszystkich, prawie mu się to udaje, ale jak długo? Zobowiązania sojusznicze są ważne, ważna jest też sytuacja wewnętrzna, a także zbliżające się wybory. Trudno pozazdrościć premierowi, rządowi i koalicji PO-PSL ilości poważnych problemów.
Sprawa wywołana przez generała Skrzypczaka skłania do zadania sobie przez polską klasę polityczną kilku zasadniczych pytań i próby na nie odpowiedzi. Oto one:
- czy Polskę stać w obecnej sytuacji ekonomicznej i odbudowywaniu kraju, mimo neoliberalnej strategii, na przekraczającym możliwości zaangażowaniu militarnym poza granicami?
- na czym polega dziś polska racja stanu w ramach naszych zobowiązań wynikających z przynależności do Unii Europejskiej i NATO?
- na czym powinna polegać polska doktryna bezpieczeństwa, przy zmieniających się warunkach zewnętrznych, szczególnie innym niż jeszcze kilka lat temu, rozumieniu współpracy międzynarodowej i budowania pokojowych relacji między państwami?
- czy Polska ma szanse być podmiotem w relacjach sojuszniczych i jak należy budować relacje podmiotowe?
Obserwując polską politykę zagraniczną, od kilku szczególnie lat, zauważam jej koniunkturalizm i brak pryncypiów. Zauważam również jej wahliwość zależną od koalicji, która w danym momencie sprawuje władzę. Udział w misjach wojskowych jest wynikiem zobowiązań sojuszniczych, ale, jak widać, nie wszyscy sojusznicy w nich uczestniczą. Dziś widać, że Polski na to nie stać, oraz, że założenia misji mogą być w kolizji z naszymi interesami.
Czas na poważna debatę, której dotychczas unikano. Boję się niestety, że dalej poklepywanie po ramieniu ze strony sojuszników zastępuje rzeczowy, partnerski dialog i stąd debata w Polsce może mieć ograniczony charakter.
Osobiście, jako socjalista, rozumiejąc uwarunkowania międzynarodowe, jestem przeciw militarnym metodom porządkowania świata przez silniejszych. Uważam, że trzeba walczyć o pokojowe relacje międzynarodowe. W ostatnich latach interes wielkich narodów i mocarstw decydował o pokoju i wojnie Nigdy nie wyczerpano wszystkich pokojowych i politycznych środków rozwiązania problemów.
Andrzej Ziemski