Jednym z najpopularniejszych pomników w Zakopanem poświęcony jest Sabale – bajarzowi ludowemu. Można zapytać, kiedy taki monument będzie miał Donald Tusk za bajanie?
O „Zielonej wyspie”
Cieszą się nasi biznesmeni, bo to oni odnieśli kolejny, wielki sukces. A sukces jest niezwykły! W 2009 r. firmy zanotowały aż 25 procent wzrostu zysku! Zgarnęły ponad 15 miliardów złotych więcej niż w roku poprzednim. To naprawdę ogromna kasa!
W tym samym czasie dramatycznie pogorszyła się sytuacja społeczna kraju. Wzrosło w Polsce bezrobocie. Powtórzmy to znów: po raz trzeci w historii RP przekroczyło 3 miliony osób. Aż tylu pracowników jest obecnie bez pracy.
Fatalnie świadczy to o krótkowzrocznym zarządzaniu polskimi firmami przez naszych przedsiębiorców. Jeszcze gorzej mówi o dramatycznej bierności gabinetu Donalda Tuska. Nie tylko rząd tego nie dostrzega. Odsuwa je od siebie.
Dla niego najważniejsze są sondaże i notowania opinii publicznej, a nie los ludzi pracy. Bo najbardziej zadowolony z jego polityki jest przecież elektorat Platformy Obywatelskiej, składający się przede wszystkim z biznesmenów. „Kapitanów” polskiej przedsiębiorczości!
Ciasnota myślenia
Ten egoistyczny sposób myślenia demaskuje raport „Polska praca 2010” przygotowany przez ekspertów z NSZZ „Solidarność” i firmę S. Partner / Grupa Syndex. Zaprezentowane tam fakty i liczby są bezwzględne. Chociaż autorzy dostrzegają wzrost gospodarczy, to jednak nie może być on jedynym wyznacznikiem wartości polityki gospodarczej kraju. Dlatego zarzucają rządowi, że nie prowadzi polityki służącej ochronie miejsc pracy.
„Raport przedstawia sytuację w Polsce z punktu widzenia pracowników – mówił b. przewodniczący „Solidarności” Janusz Śniadek. – W ostatnich miesiącach prowadzono w Polsce monolog o jedynej słusznej polityce rządu, o zielonej wyspie na morzu recesji. Twierdzenie, że radzimy sobie z kryzysem najlepiej w tej części świata jest z punktu widzenia pracowników nieprawdziwe”.
Kryzys ujawnił, jak można przenosić ryzyko gospodarcze na pracownika, że zysk uzyskano kosztem zatrudnienia. Masowe zwolnienia wynikały z braku rozwiązań zachęcających firmy do utrzymania zatrudnienia. Pracownikom nie dano żadnych szans tak, jak w Unii Europejskiej.
Strategia pracodawców wynika też z liberalizowania rynku pracy, jego uelastyczniania. W Unii Europejskiej to właśnie Polska ma najbardziej liberalny rynek pracy. Zbyt powszechne jest u nas zawieranie umów na czas określony. W 2009 r. liczba umów wzrosła do 27,1 procenta. Mamy dwukrotnie wyższy ich wskaźnik niż Unia Europejska, w której średnia wynosi 13, 8 procent. Przegoniliśmy w ten sposób wiodącą od kilku lat Hiszpanię.
Ogromna elastyczność rynku pracy w Polsce pozwala na przerzucenie kosztów kryzysu na pracowników. Jednych się zwalnia, drudzy otrzymują ich obowiązki. Ci, którzy pozostają muszą o wiele więcej i ciężej pracować, bo przecież oni mają pracę. Ale bynajmniej nie oznacza to dodatkowych gratyfikacji, raczej są jeszcze bardziej poganiani, by nie szczędzili swych sił. Byli na każde wezwanie pracodawcy. A są za to ordynarnie „robieni w konia”.
Spadek realnych wynagrodzeń
Między styczniem 2009 r. a styczniem 2010 r. realne wynagrodzenia w przedsiębiorstwach spadły o blisko 3 procent. To dużo, bo płaca minimalna w Polsce jest jedną z najniższych Europie. Za nami jest już tylko Bułgaria i Litwa. Ale najbardziej szokuje wzrastająca rozpiętość między najmniej i najwięcej zarabiającymi Polakami.
W 2008 r. 10 procent najwięcej zarabiających pracowników otrzymywało pensję niemal dziewięciokrotnie wyższą od 10 procent najmniej zarabiających. Co więcej, w ciągu dekady ten parametr się podwoił.
W tym samym czasie prawie 44 procent Polaków zarabiało poniżej 75 procent przeciętnego wynagrodzenia brutto, a ponad 65 procent – poniżej przeciętnego wynagrodzenia. Mówi to aż za dobrze o rozmiarach zjawiska zwanego „marna praca” (poor work), która nie pozwala na utrzymanie minimalnych standardów życia. Tak niskie płace otrzymywały jednak najczęściej kobiety, które są częściej znacznie lepiej wykształcone niż mężczyźni.
Raport przytacza dane, z których wynika, że w Niemczech i we Francji zastosowano inne metody przezwyciężenia kryzysu, a tym samym uniknięcia tak wielkiego spadku realnych dochodów. Praca w ograniczonym wymiarze czasu i rekompensata przez państwo od 60 do 67 procent utraconych wynagrodzeń w ciągu roku lub dwóch pozwoliły uniknąć co najmniej 650 tysięcy miejsc pracy w Niemczech, a ok. 250 tysięcy we Francji.
Społeczne koszty
Likwidacja setek tysięcy miejsc pracy w Polsce wynika z braku zastosowania odpowiednich narzędzi w społecznym zarządzaniu kryzysem. Doktrynalnie można tu sięgnąć do czasów prezydenta USA Herberta Hoovera, który powstrzymywał się od wszelkich działań, by zapobiec Wielkiemu Krachowi. W Polsce Leszek Balcerowicz odmówił jakiejkolwiek pomocy PGR-om, czy spółdzielczości inwalidzkiej. Brak pomocy likwidował struktury organizacyjne, pozostawiając ludzi na pastwę losu.
Gdy za rządów Donalda Tuska doszło do upadku przemysłu stoczniowego sięgnięto do jakiegoś tam „biznesmena z Kataru”. A gdy polskie stocznie faktycznie przestały istnieć Pan Premier z zadowoleniem stwierdził w radio TOK FM, że jego największym sukcesem jest to, że już do nich nie dopłacamy! Rząd pozbył się kłopotów!
Obecnie jednak nie istnieją w Polsce narzędzia stymulujące tworzenie nowych miejsc pracy lub zapobiegające ich likwidacji w przypadku spowolnienia wzrostu gospodarczego. Rządowy pakiet antykryzysowy okazał się żenująco mało skuteczny. Pod koniec stycznia 2010 r. korzystało z niego zaledwie 111 przedsiębiorstw! Żenujące!
Ubóstwo polskiej rodziny
Nieprawdą jest, że „zielona wyspa” to wielki sukces. Zagrożenia dla Polski tkwią w kiepskiej sytuacji materialnej polskich rodzin. Biedniejsi od nas są tylko Bułgarzy, Łotysze i Rumunii. Mieszkańcy Europy Zachodniej dysponują 2 – 3 razy większymi dochodami. W Polsce 29 procent dzieci żyje w biedzie, a co piąty Polak (20 procent) żyje poniżej progu ubóstwa.
Mimo to polskie gospodarstwa coraz bardziej się zadłużają, a ich oszczędności maleją lub nie dysponują żądnymi odłożonymi pieniędzmi. W 2008 r. oszczędności polskich rodzin wynosiły ok. 6,5 procent dochodów, a rok później mniej niż 4 procent. Ale w tym samym czasie okazuje się, że polskie rodziny żyją ponad stan. Są mocno zadłużone. Wzrasta też ilość rodzin, które mają problemy ze spłatą zaciągniętych kredytów. Grozi nam sytuacja zbliżona do krachu Irlandii i Estonii.
Do tego trzeba dodać poziom długu publicznego, który przekracza niepokojący poziom 50 procent PKB. A zadłużenie państwa staje się coraz bardziej niebezpieczne. Dług publiczny będą prawdopodobnie spłacać nasze dzieci. Najwięcej miejsca raport poświęca rynkowi pracy, ale zwraca też uwagę, że zbyt mało pieniędzy jest przeznaczone na ochronę zdrowia czy edukację.
Zamiast zakończenia
Z raportu wynika, że „Zielona wyspa” Donalda Tuska to wirtualna fikcja. Tak jak inne Tuskowe bajania.
Lech Kańtoch